Wg badania przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii w 2011r (pdf). są to osoby korzystające w dużym stopniu z urządzeń mobilnych. Będące w ruchu, a zarazem nadal korzystające z internetu. Zazwyczaj są to osoby aktywnie uczestniczące w społecznościach wirtualnych, tworzących blogi, kręcący filmy, fotografujący. Są też najaktywniejsi w ściąganiu plików w sieci oraz najczęściej dzielą się nimi ze znajomymi w serwisach społecznościowych. Co ciekawe, to oni najczęściej kupują usługi czy treści dostępne on-line. Internet jest też dla nich głównym źródłem wiedzy o świecie. (podczytuję sobie raport z badań - "Obiegi kultury. Społeczna cyrkulacja treści" - pdf str.48).
Nie ma tu podziału wiekowego, ale podział na internautów bardzo aktywnych i mniej aktywnych jest mocno widoczny. Czy w Polsce również? Chyba tak. Wiele osób na stałe jest podpięte do internetu, ale już dużo mniej tworzy jego treść. W Wielkiej Brytanii aktywniejszych jest ok.42%, u nas mniej ok.10%. Wiąże się to z mniejszą popularnością urządzeń mobilnych z wygodnym połączeniem z siecią, to też kwestia zasięgu i przepustowości łącz. Zarazem grupa ta jest najbardziej aktywnym konsumentem na rynku kulturalnym. Działa to też w drugą stronę, to znaczy aktywny internauta jest najbardziej aktywny w produkcji treści cyfrowych (czy to w formie zdjęć, filmów czy też tekstowej jako blogerzy, recenzenci, uczestnicy dyskusji). Natomiast rzadziej ogląda telewizję. Jest za to wiernym czytelnikiem. Ciekawe, że pomimo tak dużej popularności urządzeń elektronicznych to właśnie książka jest jednym z bardziej pożądanych produktów kulturalnych, z którymi ma kontakt internauta (na drugim miejscu za muzyką). Poza tym za źródło rekomendacji obiera on nie reklamę, ale przede wszystkim kieruje się opinią znajomych oraz bezpośrednim kontaktem z dziełem/utworem. Z tym że opinią znajomych kierują się częściej osoby młodsze. Im internauta starszy, tym częściej kieruje się własnym gustem.
Wychodzi na to, że aktywny internauta będący mniejszością nawet wśród ludzi mających dostęp do internetu, jest zarazem najbardziej aktywny kulturowo. Czyżby teksty naszych kochanych papierowych publicystów, że wolą pójść do teatru niż korzystać z sieci - są tylko napuszoną deklaracją? Wychodzi na to, że chyba tak. Osoby niekorzystające z internetu mają jednocześnie bardzo nikły kontakt z kulturą, o ile w ogóle go mają.
Im aktywniejszy internauta na polu ściągania i wymieniania się plikami w sieci, tym częściej on ma kontakt z dobrami i treściami kulturalnymi. Nijak nie pasuje to do stereotypu lansowanego w mediach. Może panowie publicyści, pora na apdejt poglądów?
Polecam przeczytać raport choć we fragmentach (w całości długi i bywa, że nudny), można z niego wyłowić ciekawy obraz internetu i jego użytkowników, dla których zdecydowanie ważniejsza jest wygoda, łatwość dostępu do treści i cena, niż stopień legalności źródła.
2012-02-09
2012-01-04
20 milionów Wikipedii
Wiadomość o tak dużej sumie zebranej z datków użytkowników Wikipedii bardzo mnie ucieszyła. Powody? Prócz tego, że sama zasiliłam jej konto drobną sumą, cieszę się, bo to kolejny rok bez reklam, bez promocji bankowych i konkursików. Poza tym mam do Wiki sentyment, gdyż kultywuje ona ideę darmowego dostępu do wiedzy. Wiecie, że internet był stworzony właśnie do tego? Pomysł, by na nim zarobić przyszedł dużo później. Początkowo były mniej lub bardziej zorganizowane twory dzielące się wiedzą i plikami danych (tak, prainternet to było skrzyżowanie stron wikipodobnych z torrentami). Wraz z zainteresowaniem marketingowców sieć stała się bardziej przyjazna użytkownikowi masowemu, ale zarazem straciła pierwotny charakter wirtualnej skarbnicy wiedzy i informacji. Nie mówię, że to źle. Bez tego pewnie nie byłoby blogów, serwisów informacyjnych i dużej przepustowości. Ale to nie znaczy, że migające banery to jedyna metoda na utrzymanie serwisu. Dobrowolne wpłaty użytkowników, którzy identyfikują się z serwisem - to prawdziwy skarb i dowód na to, że serwis jest rzeczywiście potrzebny. Z ręką na sercu życzę każdemu pomysłodawcy startupu - takiej popularności. :)
2011-12-01
Firefox - Chrome 0:1
Dziś nieco historyczny moment, wg serwisu statcounter, Chrome wyprzedziła Firefoxa w ilości użytkowników. Od razu przypomniał mi się mój wpis sprzed kilku lat, kiedy to zachwycona jej prostotą i prędkością rzucałam odważne wizje pokonania Firefoxa i Internet Explorera. Oczywiście od tamtej pory Chrome się zmieniła, wydoroślała, została wzbogacone o liczne dodatki (w tym najważniejszy adblock). Nadal nie wszystkie strony pod nią działają, ale większość tak. Problemy w kodzie stron z przezroczystością i problemy ze skrótami zostały opanowane. Oczywiście pojawiły się nowe (np. niektóre appki się nie lubią i powoduje to wieszanie się stron). Na szczęście odkąd to wiem, metodą prób i błędów doszłam które to nygusy mi zamulają i wywaliłam w kosmos.
Czy oznacza to czas strachu Firefoxa. Chyba jeszcze nie. Po pierwsze, gros przejętych użytkowników to przede wszystkim użytkownicy Internet Explorera. Ale ostatnio dynamika spadku dotknęła również i Liska. W Polsce jest on nadal niekłamanym liderem, ale na świecie za rok lub dwa może mieć prawdziwe problemy. Póki co w Europie idzie łeb w łeb z IE (problem, że oba spadają - czyżby sławna zasada: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta?) Nie odważę się tworzyć wizji ratunku, jestem tylko szarym blogerem, podążającym masowymi trendami. Odruchowo zwracam się w stronę wygody i funkcjonalności. Im mniej przeglądarka mi o sobie przypomina, tym bardziej ją lubię. Może to jest klucz do sukcesu?
Czy oznacza to czas strachu Firefoxa. Chyba jeszcze nie. Po pierwsze, gros przejętych użytkowników to przede wszystkim użytkownicy Internet Explorera. Ale ostatnio dynamika spadku dotknęła również i Liska. W Polsce jest on nadal niekłamanym liderem, ale na świecie za rok lub dwa może mieć prawdziwe problemy. Póki co w Europie idzie łeb w łeb z IE (problem, że oba spadają - czyżby sławna zasada: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta?) Nie odważę się tworzyć wizji ratunku, jestem tylko szarym blogerem, podążającym masowymi trendami. Odruchowo zwracam się w stronę wygody i funkcjonalności. Im mniej przeglądarka mi o sobie przypomina, tym bardziej ją lubię. Może to jest klucz do sukcesu?
2011-11-21
Jak udostępniać wpisy z nowego google readera na blipie?
W związku ze zniknięciem rssa udostępnionych, przestały mi się publikować na blipie z automatu udostępnione wpisy z czytnika. Marudziłam na google plusie i w końcu doczekałam się recepty (i tu wielkie podziękowania dla Józefa Łysikowskiego). Co prawda za każdym razem otwiera się kokpit blipa i trzeba ręcznie blipnąć, ale to zawsze szybciej niż mozolne wpisywanie tagu, tytułu i kopiowanie linku.
Robimy to tak:
1. Wchodzimy w opcje (prawy górny róg w czytniku) i wybieramy "Czytnik-Ustawienia".
2. Wchodzimy w zakładkę "Wyślij do" (ostatnia po prawej)
3. Przewijamy na dół i klikamy w "Utwórz link niestandardowy"
4.Otwierają się trzy pola
Nazwa : tu wpisujemy np. blip :)
Adres URL: tu wpisujemy http://blip.pl/dashboard?body=${title} ${url} i po spacji np. tag lub komentarz
Adres URL ikony: Tutaj mi nic nie działało, więc zostawiłam puste.
I gotowe. Teraz w polu "Wyślij do" pod każdym wpisem, oprócz domyślnych Facebooka i Twittera - będzie nasz blip.
Robimy to tak:
1. Wchodzimy w opcje (prawy górny róg w czytniku) i wybieramy "Czytnik-Ustawienia".
2. Wchodzimy w zakładkę "Wyślij do" (ostatnia po prawej)
3. Przewijamy na dół i klikamy w "Utwórz link niestandardowy"
4.Otwierają się trzy pola
Nazwa : tu wpisujemy np. blip :)
Adres URL: tu wpisujemy http://blip.pl/dashboard?body=${title} ${url} i po spacji np. tag lub komentarz
Adres URL ikony: Tutaj mi nic nie działało, więc zostawiłam puste.
I gotowe. Teraz w polu "Wyślij do" pod każdym wpisem, oprócz domyślnych Facebooka i Twittera - będzie nasz blip.
2011-09-12
Nowy stary onet
Kiedy onet w 2008 roku zmienił swój wygląd, jęknęłam. Z powodu kolorów najbardziej. Teraz kolejna zmiana.... i mam wrażenie, że polskie serwisy mają za starą kadrę. Migające reklamy, kolorowe (wściekłe) nagłówki... niczym się to nie różni od billboardów na przedmieściach miast. Ten sam styl taniego odpustu. Ja wiem, może jest nieco lepiej. Ale nadal pokutują początkowe złe założenia, estetyczne. No, chyba że onet nie ma ambicji BBC (startowa strona BBC ma nagłówek szary, specjalnie pokazuję stronę z newsami, gdzie pojawia się kolor, jakże inny jednak...), tylko Daily Mail :)
Chyba musi się parę pokoleń przewalić zanim to:
będzie wyglądać tak:
Wydaje się, że już tvn24 bardziej zbliża się do standardów, Wyborcza także jakoś sobie radzi. Gazety chwalić nie będę, bo mam wrażenie że to z niej onet zmałpował prawy górny róg. Znajdź osiem różnic.
Chyba musi się parę pokoleń przewalić zanim to:
będzie wyglądać tak:
Wydaje się, że już tvn24 bardziej zbliża się do standardów, Wyborcza także jakoś sobie radzi. Gazety chwalić nie będę, bo mam wrażenie że to z niej onet zmałpował prawy górny róg. Znajdź osiem różnic.
2011-06-04
Yahoo zabija serwisy?
Nie wiem. Ale zabiło Myblogloga na pewno. Latem 2008 miałam nadzieję, że pójdzie do przodu, bo coś tam gmerali. Niestety zamiast rozwijać serwis, zaczęli kopiować twittera i facebooka. No i po ptokach. Najgorsze, że nie blokowali spamowych kont, ludzie w końcu się wkurzyli i odeszli. Przez jakiś czas jeszcze działały widgety na blogach, lubiłam je, bo wiedziałam kto mnie odwiedzał a nie komentował. Z czasem jednak ludzie przestali się logować i widgety stały się bezużyteczne. Jest jeszcze blogcatalog, ale w Polsce nie jest popularny niestety. Obserwujący na bloggerze i lajki na facebook nie mają tej funkcjonalności, a szkoda.
Ot, świeczka [i] dla fajnego, ale opuszczonego serwisu. Boję się, że z czasem stanie się tak z wieloma innymi mniejszymi serwisami. Nie dajcie się kupić gigantom na glinianych nogach, bo tonąc wyrzucą Was jak zbędny balast zamiast użyć jako szalupy ratunkowej.
Ot, świeczka [i] dla fajnego, ale opuszczonego serwisu. Boję się, że z czasem stanie się tak z wieloma innymi mniejszymi serwisami. Nie dajcie się kupić gigantom na glinianych nogach, bo tonąc wyrzucą Was jak zbędny balast zamiast użyć jako szalupy ratunkowej.
2011-02-26
Picasa przyjazna blogerom
Nie sądziłam, że dzisiejszy dzień przejdzie do małej historii blogerów. Ot, kolejny wpis dodany, zdjęcia załadowane. Po powrocie do domu i szybkim spojrzeniu na czytnik zauważyłam zainteresowanie jednym z wpisów. Okazało się, że picasa utworzyła nieograniczony limit dodawania zdjęć dla mniejszych rozmiarów, poniżej 800 pikseli na dłuższym boku. Rozmiary te są najpopularniejsze na blogach. Dzięki temu moje konto (blog Warszavka) z wczorajszego 99%, zwolniło się do 2% zajętego miejsca. Wygląda to tak, że limit zabierają tylko zdjęcia większe niż 800px oraz filmy dłuższe niż 15minut. Nie sądziłam, że tego dożyję. A jednak!!!
2010-04-01
Po co mi znajomi w serwisie społecznosciowym?
Właśnie sobie przeczytałam nieudolnie reklamujący produkt na "F" w popularnym tabloidzie o korzeniach dziennikarskich na literę "G". Celowo nie linkuję z wiadomych względów. Zastanawiano się, dlaczego ludzie wykreślają znajomych na kilka dni, by dostać jakieś tam punkty. I na tej podstawie wysnuto wniosek, że owa znajomość jest mało warta... cóż, nie powiem, mocno naciągany pogląd. Usuwamy paru znajomych, dostajemy punkty - przywracamy ich z powrotem kilka dni później. Na czym ma polegać dramat? Nie mam pojęcia.
W końcu "znajomy" na serwisie społecznościowym to nic innego jak kontakt. To jak numer telefonu w notesie. Przyjaźnicie się ze wszystkimi osobami, które macie w książce konaktów w komórce? Wątpię. Jeśli ktoś jest naszym znajomym, to nie przestanie nim być po usunięciu go z kontaktów(no, może na poziomie gimnazjum może być to problem). Tak samo dodanie kontaktu w serwisie nie oznacza, że ktoś zaczął być naszym znajomym. No, ale tabloidy mają to do siebie, że lubią w igły robić widły a z kołdry seryjnego mordercę :)
No dobra, wracamy do meritum. Po co mi znajomi w serwisach. Sama nie wiem. Ot ktoś przysyła zaproszenie, kojarzę nick, czytuję jego teksty na blogu/blipie/forum. Żaden tam kolega, choć kolegów jak i rodzinę też mam w kontaktach. Traktuję serwis jak wirtualną książkę telefoniczną. I wsio, żadnej filozofii. Gorzej, gdy go zapomnę. Ostatnio robiłam czystkę na fejsbuku,bo przestałam ludzi kojarzyć po zdjęciach, nazwiska mi nic nie mówią - nicków nie mają w opisie. I co? I nic. Ani jednego meila z pretensjami, że usunełam, że coś tam. To tak jakbym miała się przejmować, że ktos zaprzestał obserwowania mnie na blipie. Nic, tylko się pochlastać ;)
Pozdrowienia z jajami ;)
p.s. To naprawdę pierwszy wpis w tym roku? Zasduj w sieci, to pewne, nie ma o czym gdakać ;)
2009-12-18
Adblock na Święta
Nie piszę na tym blogu,bo w sieci nie dzieje się nic spektakularnego. Zawładnęła nią branża marketingowa i chyba przez to mało czym jest mnie w stanie zaskoczyć. Nie przeszkadza komercjalizacja, przeszkadza brak oddolnej inicjatywy. Znów liczą się liczby a nie ludzie.
Jeszcze te przedświąteczne reklamy prezentów, wszędzie gdzie się nie kliknie. Chcą mi obrzydzić moje ulubione Święta? Gwiazdkę? Niedoczekanie!
Na szczęście pogoda się wypięła na marketingowców i zafundowała prawdziwy śnieg z prawdziwego nieba. Nie musimy już lepić wirtualnych (baranów) bałwanów ani zjeżdżać z wirtualnej górki na wirtualnych sankach.
Mam nadzieję, że to przejściowe i sieć mi się nie znudzi. Gdyby się znudziła... miałabym mnóstwo wolnego czasu... co bym z nim zrobiła? No co?
Jeszcze te przedświąteczne reklamy prezentów, wszędzie gdzie się nie kliknie. Chcą mi obrzydzić moje ulubione Święta? Gwiazdkę? Niedoczekanie!
Na szczęście pogoda się wypięła na marketingowców i zafundowała prawdziwy śnieg z prawdziwego nieba. Nie musimy już lepić wirtualnych (baranów) bałwanów ani zjeżdżać z wirtualnej górki na wirtualnych sankach.
Mam nadzieję, że to przejściowe i sieć mi się nie znudzi. Gdyby się znudziła... miałabym mnóstwo wolnego czasu... co bym z nim zrobiła? No co?
2009-08-31
Pułapka klonów
Nie wiem dlaczego my Polacy zawsze kopiujemy zachód, co by się tam nie przyjęło, my będziemy mieć ichnie podróbki. Kiedyś mieliśmy podróbki jeansów, teraz mamy podróbki serwisów internetowych. Do pewnego momentu się to sprawdza, przeciętny polski internauta woli serwisy w rodzimym języku. Szybko zrozumiał to blogger i facebook(także last.fm i wiele innych, ale tu zawężę do tych bardziej popularnych) tłumacząc nieporadnie z angielskiego na polski. Idea web 2.0 szybko się ujawniła, użytkownicy wysłali wiele mejli z propozycjami prawidłowych tłumaczeń. I poszło. Dziś oba serwisy są u nas coraz bardziej popularne.
Pytanie dlaczego wolimy zachodnie serwisy od rodzimych nie jest postawione właściwie. My nie wolimy zachodnich, my wolimy oryginalne! To tak jakby kogoś spytać dlaczego woli prawdziwe złoto od tombaku. Oczywiste, prawda? Tak samo jest z internetem.
No ale już dobrze. Przynajmniej kopiujemy to co dobre, sprawdzone, ok, wybaczam. Mam konto na n-k, mam konto na blipie i jeszcze w paru miejscach. Nie rozumiem jednak maniery kopiowania się polskich serwisów nawzajem. To droga do nikąd. To zwyczajne klonowanie, które nijak nie wpływa na popularność. Ostatnio jak gruszki na wierzbie powstają serwisy mikroblogowe. Jedne bardziej wzorowane na twitterze, drugie bardziej na facebook'u. Tylko pozornie. Tak naprawdę zauważono potencjał blipa i wymyślono, że skoro blip jakoś funkcjonuje, to może uda się go zdeklasować i dorównać Twitterowi. A, no i zarobić kupę_kasy. Taaaa....
Jest jeden mały, wręcz tyci problem. Żeby mikroblogować trzeba widzieć w tym sens. Samo wysyłanie statusów nie jest wbrew pozorom ideą mikroblogów. Status to sposób na przekazanie informacji. Nie jest fajny sam w sobie. To chwilowo najwygodniejsza forma kontaktu. Jeśli jednak ktoś nie ma potrzeby rozsyłania wiadomości do znajomych, takiej w sumie plotki powtarzanej z ust do ust... jeśli nie lubi dzielić się swoimi spostrzeżeniami, jeśli nie czuje potrzeby relacjonowania swego życia na bieżąco (bo na przykład to życie nie jest zbyt zajmujące), to ciężko mu się będzie odnaleźć w świecie 140-160 znaków.
I tu wracamy do klonowania. Czy naprawdę trzeba kopiować cudze pomysły, by coś wypromować? Pewnie ktoś powie, że tak. Bo tu działąją takie same mechanizmy. Ale wówczas na starcie jesteśmy skazani na porażkę. Dlaczego? Spróbujcie zrobić klona google i im dorównać zasięgiem. Marne szanse, prawda? A kopiujecie twittera....
apdejt: Ciekawy wywiad z Maćkiem Budzichem w temacie śledzika i innych ryb ;)
apdejt nr 2: Już na n-k są pierwsze protesty przeciwko śledzikowi ;)
2009-08-17
Podróżowanie w internecie
Nie, to nie bedzie szemrana podprogowa reklama biur turystycznych. ;)
Piszę na wypadek, gdyby niezliczeni internauci nie wiedzieli, do czego może służyć internet poza ściąganiem pornosów i podrywaniem głupich lasek za pomocą gg...
Otóż czasami nie wykupujemy wycieczki do Egiptu, gdzie jesteśmy obwożeni autokarem z marudnym przewodnikiem.Wpadamy na szalony pomysł, by pojechać gdzieś... bez opieki! Sami lub grupą i to na dodatek z namiotem i na rowerze. W Afryce powiedzieliby, że zwariowaliśmy, bo w lesie i na pustyni mieszkają złe duchy. W Polsce teoretycznie też sporo osób zapyta się: ale_po_co?
Otóż dla frajdy. Z czego niby mamy ją czerpać? Z samego podróżowania? Mało. Z przygód? Już bardziej, podróżowanie improwizacyjne, nawet po zaplanowanej trasie może skutkować wieloma niepodziewanymi sytuacjami. Ale to też za mało. Frajdę podwójną ma się, gdy całej tej szalonej wyprawie kibicuje tłum. To takie prywatne reality show, choć bez kamer. To my decydujemy, co zostanie upublicznione. Dziś, gdy pokojnie można udostępniać zdjęcia z komórki bezpośrednio na blog (na przykład jak się ma sony ericssona,można łatwo publikować zdjęcia na bloggerze), albo za pomocą mmsów wrzucać na blipa czy inny serwis mikroblogingowy, który to umożliwia (nie znam się, nie testowałam, chętnie poznam wasze doświadczenia). Sama zrobiłam podobnie, wysyłając raz dziennie smsa lub mmsa z miejscem, gdzie się na rowerze akurat znajdowałam, podczas wyprawy w Beskid Niski.
Ostatnimi czasy bliposfera żyła wyprawą dookoła Polski. Dzięki blipowej relacji smsowej i mmsowej każdy kto obserwował tag #rower lub same konto ^dookolapolski, mógł na bieżąco śledzić poczynania rowerzystów. Po zakończeniu wyprawy można też przeczytać na bajkstatsach Młynarza. Prawie 4 tysiące kilometrów na rowerze przez 215 godzin. Czy to nie jest wyczyn? Jest! Nie napisała o tym chyba żadna gazeta, w telewizji pewnie też wzmianki nie było. Za to internet_wie. Wiedzą zaprzyjaźnieni cykliści, jak i ich znajomi. Na blipie obserwowało wyprawę 35 osób. Tag #rower- trzy razy tyle.
Pewnie, że skala niewielka. Ale jak na wyprawę zupełnie nie związanych z mediami zwykłych_ludzi - całkiem nieźle.
Za to teraz trwa samotna wyprawa Piotrka znanego na blipie jako Schmiciu. Piotrek podjął się realizacji ambitnego planu. Przejedzie po trasie Tour de Pologne, najważniejszego wyścigu kolarskiego w Polsce. Życzę powidzenia i oczywiście zaczynam obserwować na blipie :)
Kolejna wyprawa na blipie, na żywo bosa relacja Ziemka i link do strony domowej:
Boso przez plaże czyli w 80 miejsc brzegiem Bałtyku
2009-07-06
W zamkniętej puszce internetu
Wpis natchniony. A natchnęło mnie kilka dyskuzji ze najomymi, którzy co prawda korzystają z internetu ale w bardzo ograniczonym zakresie i swą wiedzę o świecie nadal czerpią z radia i telewizji... albo co częstsze, wiedzy nie mają czasu czerpać w ogóle. Chodzi o sławne wytłumaczenie: "Czym jest blip?". Ano polski Twitter, nie? Ekhm... a co to jest Twitter?
I tak zaczyna się moja opowieść o ludziach z dostępem do masy informacji, którzy dzielą się nimi z innymi, ale tylko pod warunkiem, że Ci inni wiedzą, że ktoś się tymi informacjami podzieli... Internet, wbrew swej otwartości jest dość hermetycznym światem grup internautów, ktorzy często nic o sobie nie wiedzą nawzajem. Nie wiedzą nawet o swoim istnieniu. Starczy nie wiedzieć, co to jest twitter albo co to jest blip i umyka spora część świata. Czy jednak trzeba od razu drzeć szaty z rozpaczy?
Ej, chyba nie.
A jednak coś w tym jest, że ludzie lubią się grupować, tworzyć kółka i kółeczka... pojedyncze serwisy im to umożliwiają... a mikrobloging jest chyba idealny dla tworzenia się grup wielbicieli danego taga czy jakiejś osoby, która potrafi przykuć uwagę w tekście "jednego smsa". Tak powstaje mikrocelebrytyzm, czyli ludzie niemal z dnia na dzień stają się znanymi i rozpoznawalnymi osobami.... w sieci. Tak, nadal w sieci, bo zwykły człowiek nie wie o mikrocelebrycie nic. Na tym polega zamknięta puszka internetu, działa na zasadzie połaczeń międzyludzkich - w sieci. Jeśli zbyt wiele nitek się przerwie - informacja o człowieku znika, ale jeśli wiadomość przechodzi dalej po pajęczynie - rozprzestrzenia się wirusowo. Tak powstaje mikrosława. Kiedy to się zaczyna? Kiedy przynajmniej raz dziennie ktoś dodaje ową postać do obserwowanych i kiedy jest to osoba zupełnie nieznana. I bardzo rzadko wychodzi to poza internet, często nie wychodzi nawet poza dany serwis(np. mikrocelebryci blogerzy z bloxa, nieznani czytelników grupy wordpressa na przykład).
W internetowym grajdołku ludzie dobrze się znają, tworzą nawet swoje marki... reklamują sklepy, usługi, polecają książki czy filmy. Czasem opisują pogodę, czasem piszą o korkach albo migrenie. Czasem dzielą się swoimi przemyśleniami (rzadziej) a czasem piszą co im ślina na język... nie ma recepty na mikrobloging, on po prostu jest i ciutkę wymyka się definicjom. Na początku jego rozwoju obawiano się, że zamorduje zwykłe blogowanie. Czy zamordował? Wręcz przeciwnie. Blipowanie zwiastunów nowych wpisów na blogach to popularny sposób na wypromowanie swego bloga w sieci. Pod warunkiem, że się nadmiernie nie spamuje. To już nie jest tylko "co robię w danej chwili". To już jest: co myślę, co uważam, jaki jest mój świat i do czego dążę. To już sposób na skrzyknięcie znajomych na imprezę czy wspólny wypad za miasto, to sposób na odkrycie nowych twarzy, mniej anonimowych. W końcu jeśli obserwuje się dłużej daną osobę, to można się sporo o niej dowiedzieć. O jej trybie życia, o porach posiłków, o gustach i guścikach... idealne narzędzie do inwigilacji, prawda?
Ludzie najwyraźniej lubią być podglądani, czego i Wam życzę ;)))
2009-04-14
Na wirtualnym zakręcie
Wirtualne życie towarzyskie. O tym będzie ten wpis. Jak kogoś nie interesuje to moze wrócić do oglądania filmików na jutubie ;)
Takie małe podsumowanie, trochę czasu minęło od założenia kont na naszej-klasie, facebook, goldenline, profeo, netlogu i Bóg jeden wie gdzie jeszcze. O, i na blipie.
Jak się przekłada internetowe życie towarzyskie na życie za firewallem? Otóż przekłada się istotnie, o ile jesteśmy otwarci na kontakty z ludźmi, z którymi więcej nas dzieli niż łączy i o ile jesteśmy w stanie ten fakt zaakceptować. Inaczej utkniemy na zamkniętym forum/blogu/profilu. Ale powiedzmy, że jesteśmy tolerancyjni i zarazem nietoksyczni na tyle, że nie odstraszamy każdego z kim się spotkamy. A jeśli już jesteśmy, to umiemy to ukryć. I co dalej? Mamy już stu znajomych, mamy blog, piszemy na forach. Za mało, co? Miło jednak spotkać się z ludźmi, których lubimy. Czasem konfrontacja boli, czasem przeciwnie sprawia, że nareszcie mamy towarzystwo by wybrać się tam gdzie marzylismy, a dotychczasowe znajomości jakoś nie pozwalały by się tam wybrać, a w pojedynkę to nie zawsze to samo.
Serwisy społecznościowe wiedzą, że spotkanie znajomych w realu to śmierć w necie. Zbyt wiele realu powoduje, że człowiek w necie jest za krótko by klikać się w reklamy. Nie ma czasu. Toteż wymyślają różne sztuczki by człowiek zajął się netem na tyle, by nie chciało mu się wyjść z domu. Jak się o tym wie, to serwisu się używa, ale tylko w określonym celu. Gorzej jeśli się jest istotą odludną, nietowarzyską, introwertyczną. Wówczas net może przejąć kontrolę.
Strzeżmy się internetu, inaczej kiedyś nas pożre ;)
Apdejt: ^suchy mnie zagadnął na blipie, że powinnam coś napisac o własnych doświadczeniach w tym zakresie. Ano w necie jestem kilkanaście lat, wcześniej ludzi poznawało się na forach i czatach. Loteria straszna, ludzie nieufni, znajomi z realu pytali się, czy się nie boję z obcymi ludźmi spotykać. Odpowiadałam, że tak samo oni obcy jak Ci spotkani w szkole czy w autobusie... Prawda? W latach 90'tych to nie było jeszcze takie oczywiste. Ile znajomości przetrwało? Ludzi poznałam setki, znajomość utrzymuję na bardzo dalekiej stopie z kilkoma. Kilkanaście jeszcze przypadkiem spotykam. Ale dzisiejsze znajomosci netowe to kwestia ostatnich trzech lat. Kto wie czy by przetrwały, gdybym przestała bywać w sieci, tylko do niektórych osób mam telefon. W sumie net mi ten telefon również zastepuje. Czy to są trwałe przyjaźnie? Nie wiem. Tego się nigdy nie wie. Z ludźmi poznanymi w szkole/autobusie/imprezie też nie wiadomo.
p.s. Jeśli ktoś chce poznać moje zdanie na temat żałoby_narodowej to się nie zmieniło od czasu ostatniego wpisu na ten temat - Dzień Szczęśliwości Narodowej
2009-02-04
Czy w internecie nic się nie dzieje?
Jakoś mi brakuje spektakularnych doniesień o statystykach naszej-klasy, afer o przeciekach super tajnych danych personalnych oraz o łamaniu prawa przez google, którepokazuje zdjęcia w ramkach... a nie, o tym akurat było, tyle że nie google ale wykop i nie złamał prawa tylko zablokował paru spamerów z wiadomości24.
Wiem, ciężkie jest życie spamera. Ale ja nie o tym. O żywocie spamera może innym razem.
Dziś jestem w trybie nostalgiczno-smęcącym. Kiedyś to było fajnie. Nowo otwarte serwisy śmigały, firefox się nie zawieszał, nawet czytnik rss działał jak trzeba. A dziś? Szkoda gadać. Aż dziw bierze, że nasza-klasa poskromiła Pana Gąbkę. Tylko, że to niewiele dało, bo na n-k też niewiele się dzieje. Sąsiedzi mają nowego psa. A Jasio sfilmował koleżankę od dołu. Niestety była w spodniach.
Nie, nie ma stagnacji. W końcu wyskoczyła jakaś konkurencja regionalna, tvnwarszawa. Nie powiem, zmyślne. Tylko czamu komentarze się tak długo moderują a logowanie w większosci wypadków nie działa? Ale co tam, przynajmniej nie ma komci rodem z onetu. I reklam nie za wiele. Do czasu. Będą komcie jak z onetu, będą reklamy (dla idiotów).
Na zachodzie bez zmian. Zmienił się prezydent, jakieś banki splajtowały i mamy kryzys. Moim zdaniem bardziej wartości niż finansowy, ale jak wiemy problemy natury moralnej nie są tak odczuwalne jak pusta kieszeń. Jak jest dużo rozwodów to nie szkodzi. Jak komuś zabraknie na merca i plazmę to już olaboga.
Świat zszedł na psy. Na szczęście My-internet jeszcze się trzymamy. I tym przewrotnie optymistycznym akcentem...
2009-01-11
Niszowe przeglądarki dla zawansowanych
Czyli chrome z adblockiem. Myślicie, że coś takiego nie istnieje? A i owszem, do wczoraj ja też tak myślałam. Będąc szczęśliwą posiadaczką chrome 2.0 (ponoć niestabilnej,ale nie zauważyłam) myślałam, że już nic mnie nie spotka dobrego w tym miesiacu... aż tu jeden blipowicz ^korran mnie oświecił o istnieniu niemieckiej (ale po polsku) wygląda tak samo jak chrome 2.0, ma managera zakładek, ma autouzupełnianie pól itp.
Jak się wgra doń jeden pliczek, którym dysponuję - przegladarka blokuje reklamy... no prawie wszystkie. Testując na gazecie czasem mi wyskakuje białe okienko z iksikiem. Ale przynajmniej mi nie miga i nie ryczy.
Ave blip.
p.s. Ciekawe jak to się ma do odporności na hajerskie ataki, zapewne będę ich pierwszą ofiarą. Reszta rodziny bojkotuje moją ulubioną przeglądarce i siedzi na zamulajacym firefoxie.
2008-12-27
Autoinwigilacja w sieci
To nie jest tak, że ktoś nas szpieguje w sieci.
Często sami wystawiamy się na odstrzał, świadomie (powiedzmy) i chętnie. Umieszczamy nasze zdjęcia na serwisach społecznościowych, chwalimy się swoim gustem muzycznym i opowiadamy co w danej chwili robimy... ale to nie wszystko.
Możemy zainstalować na komputerze małego szpiega, który powie całej sieci jakich programów i serwisów używamy najczęściej. Tego szpiega instalujemy ze strony na wakoopa po dość szybkiej rejestracji (biedacy, chyba nie znają polskiego... a może znają?).
Nazwa nazwą. Właściwie po co to?
Można się dowedzieć wszystkiego o serwisie lub programie bez jego uprzedniej instalacji. No, może nie wszystkiego, ale z pewnością możemy skontaktować się z ludźmi, którzy używają jej na co dzień - a co za tym idzie, znają jej wady i zalety.
Tylko dla geeków?
Apdejt.
A! Byłabym zapomniała, oczywiście wakoopa tworzy widgety z rankingami naszyh serwisów i programów do wstawienia na blog i profili na popularnych serwisach społecznościowych.
2008-12-17
Mam dość medalika w reklamach!
Chodzi rzecz jasna o Medalik z Matką Boską (chyba tylko istoty na stałe mające filtry z adblocka nie wiedzą o co chodzi), który wdziera się w moją internetową rzeczywistość bardziej niż okładka Playboja czy Machiny. Widać oba czasopisma tracą na popularności skoro muszą uderzać w religijne skojarzenia, by ktokolwiek je kupił. Dziś kobiety są bardziej wyzwolone, to i faceci nie muszą kupować Playboya by gołego cycka zobaczyć. Machina od początku była nudna, kupiłam chyba dwa numery tylko dlatego, że była jakaś dołączona płyta z filmem (reszta nie została zakupiona, pech że przeczytałam nagłówki na okładce). Z gatunku: "wstawiamy reklamy zamiast treści, może idiota czytelnik się nie połapie".
Moje uczucia religijne (tak, posiadam takowe nie będąc wszakże Katoliczką) są obrażane za każdym razem, gdy oglądam reklamę medalika z Matką Boską. Symbol jest szargany proszę państwa nie tylko na blogach, ale na wszelkich serwisach i portalach!
Dlaczego nikt o tym nie pisze? A no tak, bo to wymyślił Kościół Katolicki (skrót myślowy). Jemu wolno sprzedawać wizerunek Matki Boskiej jako szarlatański talizman. U kogoś innego to będzie oczywista profanacja. Czy ktoś mi może powiedzieć, kto stoi za kampanią reklamową tego produktu oraz kto jest ojcem tego genialnego "pomysłu" na naciąganie wiernych?
Dlaczego nikt o tym nie pisze? A no tak, bo to wymyślił Kościół Katolicki (skrót myślowy). Jemu wolno sprzedawać wizerunek Matki Boskiej jako szarlatański talizman. U kogoś innego to będzie oczywista profanacja. Czy ktoś mi może powiedzieć, kto stoi za kampanią reklamową tego produktu oraz kto jest ojcem tego genialnego "pomysłu" na naciąganie wiernych?
Który wizerunek Matki Boskiej jest bardziej obraźliwy? Stylizowana na Madonnę naga dziewczyna czy Madonna wepchnięta w obraz z Częstochowy?
Z tych dwóch żadna. Medalik bije je na głowę.
Mały Apdejt: Kościół odżegnuje się od tego haniebnego procederu, ale jakby cichaczem i bez polotu. Wszak on też sprzedaje medaliki :)
2008-11-30
Czy internet zastępuje Ci telewizję?
Bardzo lubię grać w warcaby. Kiedyś poświęcałam im dużo czasu. Często nie włączałam wtedy telewizora, byłam zbyt zajęta. Pytanie - czy warcaby zastępowały mi telewizję? Nie. Piątek z Pankracym, Teleranek, potem 5-10-15 oraz Sonda to były programy święte. A przecież podobnych było dużo więcej. Część leciała w trakcie lekcji (parę razy zwagarowałam by je obejrzeć). Telewizja zmuszała do myślenia, nawet w przypadku zwykłego programu rozrywkowego dla dzieci.
Dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim zaczęłam na stałe bywać w sieci. Moje początki to serfowanie w poszukiwaniu mniej lub bardziej konkretnych informacji i zdjęć. Z czasem zaczęły się pierwsze wirtualne przyjaźnie, niektóre z nich przetrwały do dziś. W szczątkowej formie, ale zawsze. Czy internet zastępował mi radio czy telewizję? A skąd. Było i radio, i telewizja, i internet, i gazety - wszędzie można było usłyszeć, obejrzeć lub przeczytać coś ciekawego.
Co się zmieniło? Dlaczego nie brakuje mi telewizji? Dlaczego częściej czytam gazetę (tygodnik/miesięcznik) niż słucham radia? Przecież mam je w komórce! A jednak... kombinuję jak podpiąć się z niej pod moją bibliotekę last.fm... ale chyba bez szybkiego internetu nie da rady. Może za rok pokombinujemy z bezprzewodowym internetem. By było jasne - radio dla mnie zawsze było muzyką. Programy polityczne i reportaże omijałam szerokim łukiem - od tego miałam telewizję. No właśnie. Miałam. Ale już nie mam.
Pewnie spory procent Polaków podczas zbliżających się Świąt po raz dziesiąty obejrzy ten sam film. Mnie się znudziło. Choć i tak powtórki są lepsze od nowych "pomysłów" speców od marketingu.
Nie, internet nie zastępuje mi telewizji. Jej już nie ma. Zostały tylko dżingle między reklamami...
Dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim zaczęłam na stałe bywać w sieci. Moje początki to serfowanie w poszukiwaniu mniej lub bardziej konkretnych informacji i zdjęć. Z czasem zaczęły się pierwsze wirtualne przyjaźnie, niektóre z nich przetrwały do dziś. W szczątkowej formie, ale zawsze. Czy internet zastępował mi radio czy telewizję? A skąd. Było i radio, i telewizja, i internet, i gazety - wszędzie można było usłyszeć, obejrzeć lub przeczytać coś ciekawego.
Co się zmieniło? Dlaczego nie brakuje mi telewizji? Dlaczego częściej czytam gazetę (tygodnik/miesięcznik) niż słucham radia? Przecież mam je w komórce! A jednak... kombinuję jak podpiąć się z niej pod moją bibliotekę last.fm... ale chyba bez szybkiego internetu nie da rady. Może za rok pokombinujemy z bezprzewodowym internetem. By było jasne - radio dla mnie zawsze było muzyką. Programy polityczne i reportaże omijałam szerokim łukiem - od tego miałam telewizję. No właśnie. Miałam. Ale już nie mam.
Pewnie spory procent Polaków podczas zbliżających się Świąt po raz dziesiąty obejrzy ten sam film. Mnie się znudziło. Choć i tak powtórki są lepsze od nowych "pomysłów" speców od marketingu.
Nie, internet nie zastępuje mi telewizji. Jej już nie ma. Zostały tylko dżingle między reklamami...
2008-11-23
Automatyczny Odsiewacz Szmiry Internetowej
" W tym momencie słowa pana Hipoteusza przerwane zostały przez jakiś dziwny głos, dobiegający od strony telewizora.
- Idzie fajny film! Nieźle się zapowiada - poinformował ów głos, po czym telewizor sam się włączył.
-To także mój wynalazek - wyjaśnił Grippa. - Automatyczny Odsiewacz Szmiry Telewizyjnej Grippy. Włącza odbiornik tylko wtedy, gdy jest coś godnego oglądania. I odwrotnie, wyłącza, gdy tylko nadają chałę.
-Czy to panu czasem nie przeszkadza? - zaryzykowałem pytanie. - Takie włączanie się telewizora ni z tego, ni z owego...
-O, ostatnio prawie wcale! Coraz rzadziej zdarza mu się włączać."***
Przydałby mi się taki wynalazek w sieci. O ile problem ze szmirą w telewizji rozwiązał się sam, z powodu przeniesienia nadajnika poza Warszawę i tym samym uniemożliwienia mi odbioru tejże - o tyle ze szmirą w internecie nadal mam problem.
Codziennie zalewa mnie morze feedów z czytnika rss, z których może jedna trzecia jest warta uwagi a ledwie kilka dziennie godnych polecenia. Niemniej dla nich właśnie warto te kilkaset blogów subskrybować (nie wszystkie aktualizowane są codziennie).
Dlaczego przydałby mi się Automatyzny Odsiewacz Szmiry Internetowej? Wydaje mi się, że jej ilość ustawicznie wzrasta. Nie lawinowo, jednak stale i bez nadziei na powrót do ładu i składu. Nie chodzi mi o kolejny agregat, gdzie wpis leci za wpisem - od tego mam czytnik rss. Nie chodzi o Wykop, bo najczęściej wykopują młodzi internauci - zatem golizna i tania sensacja na poziomie trzynastolatka zawsze będą na pierwszym miejscu. "Mój wykop" nic nie dał. Nadal ciekawsze rzeczy znajduję na wykopalisku, choć i tam muszę się przekopać przez góry guanna.
Czy ten serwis miałby być łebdwazerowy? Odpada z wyżej wymienionych przyczyn. To niby jak miałoby to działać?
Przypuśćmy, że pierwsza faza rejestracji polegałaby na skopiowaniu (jakoś) bazy ulubionych/udostępionych feedów z czytnika, jutuby, flickrsa, last.fm, delicji itp.
Następnie program analizowałby je pod kątem tagów i treści (w tym fotografii). W jakiś pokrętny i znany tylko sobie sposób wyłapałby jakiego rodzaju treści najczęściej użytkownik poleca/udostępnia/dodaje gwiazdkę/dodaje do ulubionych najczęściej. I tak powstałby unikalny profil ulubionych fraz, tematów, dźwięków i obrazów (może ulubiona kolorystyka wrzucana na profil w formie kolorowych kwadratów?).
W kolejnym etapie możnaby zastosować dwie funkcje.
- "Odsiewacz na śniadanko" czyli odfiltrowana zbitka informacji z własnych serwisów, zawierających najpopularniejsze tagi, podobne wpisy na blogach, informacje o koncertach naszych ulubionych zespołów czy wernisaże artystów (na przykład z pierwszej dziesiątki).
-"Odsiewacz - propozycje" czyli feedy proponowane z serwisów, których nie subskrybujemy/nie jesteśmy zapisani ale są podobnie otagowane/mają podobną treść (dla osób poszukujących nowych blogów/serwisów). Coś w rodzaju rozbudowanego del.icio.us, ale oparte głównie o rssy.
Taki mały pomysł na Startup.
Jednak jak stworzyć taki algorytm skanujący ilość słów, długość tekstu, wreszcie jakość filmów czy muzyki?
O, tu już trzeba geniusza równego Hipoteuszowi Grippie.
***- cytat z książki pt. Tajna Misja Hipoteusza Grippy i gadatliwego psa Artakserksesa Władysława Orłowskiego i Witolda Macieja Orłowskiego. KAW Łódź 1986
2008-11-11
Ekshibcjonizm czy zarobek?
Czasem człowiek musi sobie wyrobić pogląd na jakąś sprawę, by o niej napisać. A to wymaga czasu. Można pisać impulsywnie, a po jakimś czasie pisać o swym rozczarowaniu, pochopnym osądzie itp. Dlatego czasem wolę przystopować i poddać się ulubionemu zajęciu czyli obserwacji.
A w jakim temacie?
Konfliktu blogosfery z dziennikarstwem i branżą reklamową w tle. A dlaczego? Już na samym wstępie zaczyna się dyskusja na sposób wartościowania bloga. Jaki blog można uznać za popularny? Czy ten co ma dużo przypadkowych odsłon z wyszukiwarek czy raczej ten, pod którym w komentarzach toczy się zacięta dyskusja? A może ten, który pisze ogólnikowo o wszystkim i o niczym czy odwrotnie - ten co chwyta się niewygodnych tematów? Wreszcie jaki ten blog powinien być? Obiektywny czy subiektywny? Bo nagle się okazuje, że reklamodawcy nie pasuje nie tylko za mała ilość odsłon ale to, że bloger zamieszcza opis nie tylko zalet ale i tych nieszczęsnych wad produktu (mówię o wpisach na zamówienie).
A dlaczego akurat konflikt z dziennikarzami? Bo oni są już dawno kupieni. Nie piszą co myślą, ale to co zwiększy poczytność gazety. Nie liczy się jakość, ale pospolitość i sensacyjność artykułu*. A tu taki mały bloger, takie wielkie NIC, pisze, że go nie obchodzi zarabianie na blogu. Że oczywiście, zapomogą/sponsoringiem nie pogardzi, ale kłamać i przekręcać faktów nie będzie. No cóż za bezczelność, prawda?
Czasem na Goldenline ktoś spyta jak zarobić na blogu, jak go „wylansować”. Sposobów jest wiele tylko... po chwili okazuje się, że pan/pani ma ambicje zarobić jak najmniejszym wysiłkiem. Chce zdobyć popularność pisząc jakiekolwiek bla bla. A tak się nie da. Blogi jak wiemy są różne i już od ich tematyki zależy czy będą dochodowe czy nie. Czasem nawet ich przesadna popularność szkodzi autorowi (patrz: problemy z hostingiem Tomka Topy ). To nie jest czasopismo, które ma czytać szeroko pojmowany masowy czytacz **.
Dziś, gdy kupuję gazetę wysypuje mi się z niej plik reklam. Ale to nie koniec. By dojść do artykułu muszę przekartkować kolejne reklamy. Bo druk gazety kosztuje. Bo pensja dziennikarza jest niemała. A przecież kupując gazetę nie pokrywam nawet kosztów jej wydrukowania. Bo papier jest drogi a inflacja znów skoczyła do góry. Skoro jednak jest tam tyle reklam to gdzie u diaska podziała się treść? Tam, gdzieś pomiędzy, mimochodem, a i tak pod koniec okazuje się, że za napisanie artykułu zapłaciła jakaś firma. Czy można wątpić w bezstronność tego artykułu? Niby nie, w końcu dziennikarz to rzetelny i bezstronny obserwator***... a jednak... mam to samo, gdy czytam „wpis sponsorowany” na blogu. Jeśli nie ma tam jednego „ale” to nie traktuję czytanych słów poważnie. Jest tylko jedna mała różnica. Za czytanie wpisu na blogu nie muszę nikomu płacić...
Acha no tak. Przecież blogi piszą ekshibicjoniści (tu mały link do wątku w tym temacie na psychika.net,czyli jak łatwo można się pomylić oceniajac jakość blogosfery). Przecież to są subiektywne pamiętniki przypadkowych ludzi. Tak myśli o blogerach wiele nieznających specyfiki blogosfery osób.
Dla branży reklamowej blog jest jak kolejna wirtualna przestrzeń reklamowa.
Dla dziennikarzy to amatorszczyzna.
Dla zwykłych ludzi... to coraz popularniejsze miejsce do poznawania świata....
Czyżby dlatego, że jest na nim mało reklam? Czy dlatego, że można na nim przeczytać coś ciekawego pomimo tego, że są na nim reklamy?
Czasem boję się, że reklama zabije blogi tak jak zabiła prasę, radio i telewizję. Ale ciągle jeszcze mam nadzieję, że chciwość nie wygra z rzetelnością. I tym optymistycznym akcentem, pozwolicie państwo wycofam się na z góry upatrzoną pozycję... obserwatora ;)
*artykuł: to takie samo coś jak notka czy wpis na blogu tylko dłuższe, nieobiektywne, stronnicze i ocenzurowane ;)
**czytacz: odpowiednik bezmyślego masowego klikacza w reklamy na onecie/gazecie/interii/wirtualnej polsce
***oczywiście wg dziennikarza
A w jakim temacie?
Konfliktu blogosfery z dziennikarstwem i branżą reklamową w tle. A dlaczego? Już na samym wstępie zaczyna się dyskusja na sposób wartościowania bloga. Jaki blog można uznać za popularny? Czy ten co ma dużo przypadkowych odsłon z wyszukiwarek czy raczej ten, pod którym w komentarzach toczy się zacięta dyskusja? A może ten, który pisze ogólnikowo o wszystkim i o niczym czy odwrotnie - ten co chwyta się niewygodnych tematów? Wreszcie jaki ten blog powinien być? Obiektywny czy subiektywny? Bo nagle się okazuje, że reklamodawcy nie pasuje nie tylko za mała ilość odsłon ale to, że bloger zamieszcza opis nie tylko zalet ale i tych nieszczęsnych wad produktu (mówię o wpisach na zamówienie).
A dlaczego akurat konflikt z dziennikarzami? Bo oni są już dawno kupieni. Nie piszą co myślą, ale to co zwiększy poczytność gazety. Nie liczy się jakość, ale pospolitość i sensacyjność artykułu*. A tu taki mały bloger, takie wielkie NIC, pisze, że go nie obchodzi zarabianie na blogu. Że oczywiście, zapomogą/sponsoringiem nie pogardzi, ale kłamać i przekręcać faktów nie będzie. No cóż za bezczelność, prawda?
Czasem na Goldenline ktoś spyta jak zarobić na blogu, jak go „wylansować”. Sposobów jest wiele tylko... po chwili okazuje się, że pan/pani ma ambicje zarobić jak najmniejszym wysiłkiem. Chce zdobyć popularność pisząc jakiekolwiek bla bla. A tak się nie da. Blogi jak wiemy są różne i już od ich tematyki zależy czy będą dochodowe czy nie. Czasem nawet ich przesadna popularność szkodzi autorowi (patrz: problemy z hostingiem Tomka Topy ). To nie jest czasopismo, które ma czytać szeroko pojmowany masowy czytacz **.
Dziś, gdy kupuję gazetę wysypuje mi się z niej plik reklam. Ale to nie koniec. By dojść do artykułu muszę przekartkować kolejne reklamy. Bo druk gazety kosztuje. Bo pensja dziennikarza jest niemała. A przecież kupując gazetę nie pokrywam nawet kosztów jej wydrukowania. Bo papier jest drogi a inflacja znów skoczyła do góry. Skoro jednak jest tam tyle reklam to gdzie u diaska podziała się treść? Tam, gdzieś pomiędzy, mimochodem, a i tak pod koniec okazuje się, że za napisanie artykułu zapłaciła jakaś firma. Czy można wątpić w bezstronność tego artykułu? Niby nie, w końcu dziennikarz to rzetelny i bezstronny obserwator***... a jednak... mam to samo, gdy czytam „wpis sponsorowany” na blogu. Jeśli nie ma tam jednego „ale” to nie traktuję czytanych słów poważnie. Jest tylko jedna mała różnica. Za czytanie wpisu na blogu nie muszę nikomu płacić...
Acha no tak. Przecież blogi piszą ekshibicjoniści (tu mały link do wątku w tym temacie na psychika.net,czyli jak łatwo można się pomylić oceniajac jakość blogosfery). Przecież to są subiektywne pamiętniki przypadkowych ludzi. Tak myśli o blogerach wiele nieznających specyfiki blogosfery osób.
Dla branży reklamowej blog jest jak kolejna wirtualna przestrzeń reklamowa.
Dla dziennikarzy to amatorszczyzna.
Dla zwykłych ludzi... to coraz popularniejsze miejsce do poznawania świata....
Czyżby dlatego, że jest na nim mało reklam? Czy dlatego, że można na nim przeczytać coś ciekawego pomimo tego, że są na nim reklamy?
Czasem boję się, że reklama zabije blogi tak jak zabiła prasę, radio i telewizję. Ale ciągle jeszcze mam nadzieję, że chciwość nie wygra z rzetelnością. I tym optymistycznym akcentem, pozwolicie państwo wycofam się na z góry upatrzoną pozycję... obserwatora ;)
*artykuł: to takie samo coś jak notka czy wpis na blogu tylko dłuższe, nieobiektywne, stronnicze i ocenzurowane ;)
**czytacz: odpowiednik bezmyślego masowego klikacza w reklamy na onecie/gazecie/interii/wirtualnej polsce
***oczywiście wg dziennikarza
Subskrybuj:
Posty (Atom)